Przełom października i listopada to okres, gdy koloryt w lesie ulega kolejnej przemianie i staje się monotonnie brunatno brązowy. Liście już niemal w całości zostały zrzucone i zaścielają dno lasu. Do niedawna piękne zielone za sprawą chlorofilu. Barwnik ten nierozerwalnie kojarzy się z procesem fotosyntezy, gdyż pochłaniając światło uruchamia cały szereg reakcji chemicznych, które w ostateczności prowadzą do powstania glukozy i tlenu, który uwolniony zostaje do atmosfery. Zbliżająca się zima to okres, gdy pojawią się problemy z dostępem do energii i podstawowego surowca, czyli wody, której roślina, ze względu na niską temperaturę, nie może pobrać z otoczenia. Dalsza produkcja chlorofilu przez roślinę wydaje się w tych warunkach bezpodstawna. Energię, która była skierowana na jego utrzymanie można przecież wykorzystać zgoła inaczej. Obumarcie chlorofilu uwidacznia inne barwniki, karoteny, ksantofile, które naturalnie w roślinach występują, ale dotychczas były przez niego zdominowane.

Zdarza się jednak, że pojawiają się wówczas barwiki z grupy antocyjanów, które dotychczas nie występowały a są przez rośliny produkowane w tym ostatnim stadium przed całkowitą utratą ulistnienia. Powody takiego marnotrawstwa energii stały się przedmiotem wielu rozważań. Eksperci spierają się i wysnuwają różne teorie w tym zakresie. Jedna z nich mówi o demonstracji siły w stosunku do naturalnych wrogów. Stać mnie na taki gest, a więc w przyszłym roku będę gotowa do walki i łatwo się nie poddam. A może wręcz odwrotnie, poszukaj innego żywiciela, bo ja przyszłego roku mogę nie doczekać. Inna dotyczy ochrony procesu wycofywania azotu z liści do tych części rośliny, które przetrwają zimę. Antocyjany ograniczają dostęp światła słonecznego, szkodliwego dla tego delikatnego procesu, a jednocześnie liście o dużej ilości czerwonego barwnika są bardziej odporne na przymrozki, co daje roślinie więcej czasu na dokończenie tego procesu. To wyjaśnia, dlaczego więcej czerwonych barw obserwujemy, gdy jesień jest sucha i słoneczna. Kolejnym marnotrawstwem może się wydawać pozbywanie się ulistnienia, w którego wytworzenie roślina włożyła tyle energii. Stojąc przed dylematem, czy utrzymywać liście w tym trudnym okresie czy się ich pozbyć, większość roślin w naszych warunkach klimatycznych wybrała pierwsze rozwiązanie. Powodów tej strategii, można się doszukać wielu. Późna jesień, zima i wczesna wiosna to okres, gdy prędkość wiatru na terytorium Polski osiąga maksymalne wartości. Utrzymanie zatem ulistnienia w tym okresie, oznacza większą powierzchnie i zwiększone ryzyko zniszczenia drzewa czy krzewu spowodowane tym żywiołem. Liście, które dotychczas funkcjonowały jako małe zakłady produkcyjne, biorąc udział w wymianie gazowej, wodnej i mogły pełnić cały szereg funkcji (spichrzowa, ochronna, asymilacyjna, pułapkowa) przybierając różnorakie kształty, z czasem ulegają uszkodzeniu w wyniku działania całego szeregu czynników zewnętrznych. Począwszy do owadów na nich żerujących, a kończąc na zanieczyszczeniu środowiska spowodowanego naszą „skromną” działalnością. Ich wymiana staje się zatem koniecznością, tak samo jak wymiana uszkodzonej części w każdej maszynie.

Opadłe liście nie zrywają swego związku z rośliną. Ścieląc się grubą warstwą u „stóp” rośliny chronią, niczym ciepła kołdra, jej system korzeniowy przed dokuczliwym mrozem. W wyniku procesów rozkładu tej opadłej materii organicznej przy współudziale drobnych organizmów, bakterii i grzybów, znaczna część substancji odżywczych do nich powróci w następnych sezonach. Zgoła odmienną strategię przejęły rośliny iglaste, z jednym wyjątkiem, które przystosowały się do nadchodzącej suszy fizjologicznej. Powierzchnia liścia szpilkowego ma zredukowaną powierzchnię, skórka pokryta jest grubą warstwą kutykuli, a aparaty szparkowe znajdują się w zagłębieniach skórki. Cechy te pozwalają rośliną nagonasiennym utrzymać liście przez kilka lat, narażając je jednocześnie na znacznie dłuży okres odziaływania niekorzystnych czynników zewnętrznych. Stały się one w ten sposób naturalnym bioindykatorem środowiska. Im starsze liście obserwujemy na pędzie tym czystsze powietrze nas otacza. Spacerując po leśnych ścieżkach pamiętajmy, że rośliny to najlepsi chemicy, doskonalą swoje związki niezbędne do ich wzrostu, obrony czy porozumiewania się z otoczeniem od milinów lat i będziemy potrzebować jeszcze wielu badań i czasu, aby to wszystko zrozumieć i poznać. To co już udało nam się poznać skwapliwie wykorzystujemy w medycynie, kosmetologii czy kuchni.


Kolejne informacje wkrótce.

Piotr B.